Czas: 4 – 8 maja 2020r.

Miejsce: Linia kolejowa między Szczytnem i Ełkiem

Tak przebiega linia kolejowa, która była przedmiotem naszych pomiarów.

Bohaterowie: Leszek Kaczkowski, Adam Kotulski, Dawid Kolano, WingtraOne

Wyzwania:

  • Pierwszy kontakt użytkowników z dronami
  • Ponad 115 km odcinek z czego 40 km przez gęsty mazurski las
  • Ograniczenia związane ze strefami lotniczymi
  • Niesprzyjająca pogoda: Silny wiatr (ponad 30 km/h) i opady deszczu
  • Ograniczenia związane z epidemią koronawirusa

Założenia:

  • Loty VLOS
  • Piksel poniżej 2 cm 
  • Pas szerokości około 100 metrów
  • Ograniczenie pomiarów klasycznych do 42 fotopunktów/punktów kontrolnych

Dziś chcielibyśmy „zabrać Was w teren” i opowiedzieć o wdrożeniu, w którym ostatnio braliśmy udział. Jest ono bardzo interesujące z kilku względów.

Po pierwsze, pokazuje jaką wydajność daje w tego typu pomiarach zastosowanie dronów.

Po drugie – jak idealnie w trudnych warunkach terenowych i atmosferycznych spisuje się WingtraOne.

Po trzecie – jak gigantyczne zalety daje stosowanie VTOLi, które łączą wydajność płatowców i bezpieczne lądowanie na małej przestrzeni wielowirnikowców.

I wreszcie, jak niewiele potrzeba, żeby początkujący użytkownik WingtraOne osiągnął pełną operacyjność do samodzielnej pracy w wymagających projektach.

Gotowi do startu.

Zacznijmy jednak od początku. Skąd w ogóle wziął się pomysł na zastosowanie WintraOne w tej pracy?

Nasz klient, zajmujący się pracami geodezyjnymi na kolei, poszukiwał sposobu na ułatwienie sobie życia w tych pomiarach. Najpierw myślał o zastosowaniu dronów z LiDARem, jednak takie rozwiązanie nie dawało dostatecznych wydajności, a koszty były kilka razy wyższe, niż w przypadku zastosowania płatowców opartych na fotogrametrii.

Kolejne wyzwanie stanowiło prawie 40 kilometrów torów w gęstym lesie.

Powód oczywisty to bardzo mało przestrzeni, jakiej WingtraOne potrzebuje do lądowania oraz niezawodność systemu nawet przy dużym zagęszczeniu przeszkód. Powody mniej oczywiste, a mające niebagatelny wpływ na końcową dokładność opracowania, to rozdzielczość kamery i wysokiej klasy precyzyjny odbiornik GNSS. Użytkownik zakładał osiągnięcie jak największej jakości wyników, dlatego przyjął wielkość piksela nie gorszą, niż 2 cm.

Sam rozmiar to jednak nie wszystko. Z uwagi na sporą ilość lasów z wysokimi drzewami wzdłuż torów, wysokość lotu musiała być na tyle duża, aby zdjęcia uzyskały odpowiednie pokrycie na koronach, umożliwiając orientację wzajemną zdjęć.

Co więcej, ramka zdjęcia musiała być na tyle duża aby cały zakładany zakres szerokości pasa pokryć w 3 szeregach. W przypadku zastosowania większej ilości szeregów potrzebny czas lotu wydłużyłby się niemal dwukrotnie, drastycznie wydłużając pobyt w terenie.

No i wreszcie odbiornik GNSS, który musiał zapewnić najwyższe możliwe dokładności, bez ryzyka przerw strumienia poprawek w trakcie nalotu i bez konieczności rozstawiania fizycznej stacji bazowej w terenie.  To drugie ma niebagatelne znaczenia w projektach liniowych, gdzie nie jesteśmy przywiązani do jednego miejsca, ale możemy podążać za naszym dronem w trakcie nalotów – zapewniając najwyższą wydajność.

Rozwiązaniem obydwu problemów jest precyzyjny dwuczęstotliwościowy odbiornik PPK w WingtraOne, który pozwala na uzyskanie najwyższych dokładności wyników nalotów oraz zapewnia maksymalną mobilność operatora.

Fragment misji pomiarowej w oprogramowaniu terenowym.

Tyle czynników ekonomicznych, pora na kawał dobrej historii…

Spotkaliśmy się w Szczytnie w poniedziałek, w samo południe. Ekipa klienta podróżowała z okolic Wrocławia, jednoosobowy oddział specjalny Geotronics – z Krakowa. Po spotkaniu ruszyliśmy od razu do pracy.

Pierwszym wyzwaniem była strefa CTR w Szczytnie, która ograniczała nas do lotów na wysokości poniżej 100 metrów oraz obszar miejski ograniczający mobilność operatora i obserwatora. W kolejnych lotach – gęsty las i konieczność lądowania pomiędzy drzewami, przy przejeździe kolejowym. W praktyce – z WingtraOne – to żaden problem.

Wylataliśmy 4 komplety baterii, zrobiliśmy 17 kilometrów. Z pełną obsługa systemu przez klienta (z naszym nadzorem) przy ostatnim locie. Pokonał nas głód i zmęczenie podróżą. Po drodze rekonesans wzdłuż trasy i zjazd na kolacje na godzinę 19. W perspektywie tego, co zafundowała nam potem pogoda – sielanka…

Wtorek

Plan: kontynuujemy latanie od Szczytna. Robimy odcinek najbardziej zalesiony, potem już „z górki”.

Rzeczywistość: Pobudka 6:30. Leje. Prognoza: Szczytno, Pisz – leje do końca dnia.

Co robić? Tutaj czapki z głów dla chłopaków, niby świeżaków w temacie latania…

Mapy chmur on-line odpalone. Jest dziura w chmurach deszczowych na odcinku między Piszem i Ełkiem o szerokości około 10 km! Przesuwa się w kierunku Ełku. Walczymy. Szybka mobilizacja. Ruszamy w kierunku Białej Piskiej, planujemy loty na żywo w terenie, przesuwamy się razem z oknem w chmurach i robimy, ile się da.

Zanim dopadł nas deszcz udało się nam zrobić 3 loty. Łącznie 18 km.

Ostatnie lądowanie już przy lekkim kapuśniaczku. Po wylądowaniu rozpadało się na dobre, a że było jeszcze przed południem, nie chcieliśmy składać broni. Kurs w kierunku Ełku, w nadziei, że ugramy sobie jeszcze chwilę. Niestety, na miejscu trafiliśmy na inne chmury deszczowe i ścianę deszczu.

Uzupełniliśmy poziom kofeiny kawą, konserwantów hot-dogiem i cukru jakimś łakociem. Wracamy na bazę; jeśli po drodze się przejaśni, spróbujemy dołożyć jeszcze jeden odcinek, bo prognozy na środę nie są optymistyczne. Cały dzień deszczu i wiatr w porywach do 70 km/h…

Pojawiły się chwile zwątpienia w powodzenie planów zakończenia misji do piątku, bo pogoda nie rozpieszcza, a sam Ełk wydaje się być bardzo złośliwy. Komin 120 metrów przy torach, tor kręci, lasy, spory ruch w mieście, wysokie i gęsto rozmieszczone linie energetyczne. Nie dość, że odmiana nazwy miasta sprawia niemałe kłopoty, to i latanie nad torami wydaje się nie za łatwe…

Mimo tego „spinamy się” i, mimo nisko wiszących chmur deszczowych oraz wiatru około 30 km/h, robimy łuk wzdłuż lasu doglądając nalotu z pobliskiej górki. Odcinek około 4 kilometrów, może nie dużo, ale cieszy, zważywszy na okoliczności.

Chwilę po wylądowaniu deszcz i prognozy oznajmiają nam, że to już koniec na dzisiaj. Ambicja szepcze do ucha siarczyste „motyla noga”. Połowa dnia, można było z tego wyciągnąć więcej…

Po chwili do głosu dochodzi rozsądek: 22 km. W pół dnia! Z pikselem poniżej 2 cm!!!

Przejście jedynym oknem bez chmur w promieniu 100 km, niczym przejście przez Morze Czerwone. Wow! Szczerze? To było coś, co – w mojej 6 letniej przygodzie z dronami – stawiam na podium najbardziej imponujących akcji.

Koniec końców wracamy na bazę oddając się szkoleniu z opracowania danych i oczekiwaniu na poprawę niekorzystnych prognoz na środę.

Środa

Pobudka o 7:00. Leje i wieje. Budzik na drzemkę.

Druga pobudka o 8:00. Bez zmian. Czas nadrobić maile i telefony.

10:00 – dalej to samo. Czekamy.

12:00 – Wciąż pada, ale jakby trochę mniej. Wieje, nieprzerwanie, mocno. Trzeba chociaż podjąć rękawicę. Tym bardziej, że muszę wracać do Krakowa, a na moje miejsce przyjeżdża Marcin z łódzkiego. Będzie wstyd, że aż tyle im zostanie do wylatania przez 2 dni.

Jedziemy w teren. Rozkładamy się do startu. Zaczęło padać, znowu… „Wszystkie kary na mnie idą”, jakby powiedział klasyk.

Szybka wizyta w pobliskich delikatesach i ponowna próba, tym razem już udana. Cały czas w napięciu, bo czarne, deszczowe chmury wiszą z każdej strony, wiatr sięga w powietrzu 40km/h.

1 lot, ponad 6 kilometrów torów pomierzonych. Znowu zaczyna padać. W dodatku dochodzi 15:00, a trzeba jeszcze 500 km przejechać, do Krakowa. Pora rzucić ręcznik. Zrobiliśmy co w naszej mocy.

Przyznam się Wam szczerze – miałem pewne wątpliwości wracając do domu. 2/3 roboty do zrobienia w 2 dni. Cały czwartek z wiatrem około 30 km/h. Odcinki przez gęsty las dopiero na rozkładzie…

Z dumą mogę napisać, że niepotrzebnie się martwiłem, ale o tym za chwilę. Wprawdzie opis będzie już mniej szczegółowy, ponieważ osobiście nie byłem świadkiem tych wydarzeń, jednak tym razem – w odróżnieniu od wcześniejszej dramaturgii – do wyobraźni zaczną przemawiać liczby i świetna robota jaką młode wilki (bo chłopaki, to są w agencjach) wykonali w terenie. A było to tak…

Czwartek

Pierwszy start – 8:30. Ostatnie lądowanie – 18:30.

Wiatr w ciągu dnia: 20-30 km/h. Deszczu brak.

Wynik? Około 50 km toru pomierzonego (przypominam: w 3 szeregach, czyli w pasie o szerokości ponad 100 metrów!).

Były to najtrudniejsze odcinki, gdzie na długich kilometrach nie było szans wylądować inaczej, niż pionowo – na małej przestrzeni. Co ważne, wylądować bezpiecznie, najlepiej w automacie bez obarczania operatora ciężarem odpowiedzialności.

I tu właściwie powinienem zacząć pisać pogrubioną czcionką, ale wierzę, że czytacie uważnie i nie potrzebujecie aż takich podpowiedzi 😉

WingtraOne jest dronem, który został stworzony do pionowych startów i lądowań. To nie jest jakaś nakładka, która jest robiona po to, żeby był to VTOL z nazwy; ot tak, żeby mieć argument, a realnie, w powietrzu stanowi ona tylko opory w locie. Ja też grałem kiedyś w piłkę, ale piłkarze to są Lewandowski, Messi czy Ronaldo… 😉

Tu wszystko jest tak rozwijane i optymalizowane, by lądowania były jak najbezpieczniejsze, faza lotu najbardziej płynna, a – „przy okazji” – dane na najwyższym poziomie.

To są warunki, przez które my wybraliśmy Wingtre jako dystrybutor i to one czynią tego drona najpopularniejszym i najlepszym VTOLem na Świecie!!! I to sobie zapamiętajcie, bo wybierając Wingtrę wybieracie absolutnie najwyższą jakość, bezpieczeństwo i niezawodność. Kropka. A czyż nie to jest najważniejsze w powietrzu?

A lądowania odbywały się w takich, między innymi, okolicznościach przyrody:

Piątek

To już była przysłowiowa plaża. Słońce, ciepło, cisza z wiatrem. Ełk plus uzupełnienie braków. 20 km do godziny 12:00. Jeszcze tylko powrót do domu i można zaczynać weekend z przeświadczeniem wykonania dobrej roboty.


Opisane wyżej wdrożenie pokazuje nam, jak ważne jest odpowiednie dobranie narzędzi do danych zadań. Pokazuje jakie możliwości daje WingraOne, która jest idealnym rozwiązaniem łączącym jakość, wydajność i bezpieczeństwo.

Drony stają się coraz bardziej popularnym środkiem pomiarowym i dla wielu są tylko latającymi złotówkami z kamerą na pokładzie. Patrząc na moje własne doświadczenia, doświadczenia moich klientów (również tych niedoszłych, których nie było mi dane przekonać do „moich” rozwiązań) mogę śmiało stwierdzić, że drony są aktualnie inwestycją, którą trzeba naprawdę mocno przemyśleć, bo to nie jest tylko pieniądz wydany w momencie zakupu, ale nieprzemyślane decyzje mogą wpłynąć bardzo znacząco na przyszłość.

W opcji „in plus” – tym, że nasz sprzęt będzie nam dawał w terenie możliwości o jakich inni mogą pomarzyć. Jest jednak jeszcze druga strona medalu – gdy coś zawiedzie, to konsekwencją nie będzie pikieta przesunięta o metr, którą potem można poprawić. Tutaj skutki mogą być dużo gorsze, dlatego wybierając odpowiedniego drona patrzmy przyszłościowo. Myślmy także o bezpieczeństwie, niezawodności i rozwoju.

A te gwarantuje WingtraOne, najbardziej popularny VTOL na Świecie.