Dziś podzielę się z Tobą pewną historią „zza kulis”, drogi czytelniku.

Pragnę jednak wyraźnie podkreślić, że niniejszy wpis jest moim wyłącznym, subiektywnym stanowiskiem w sprawie, którą tu opiszę i – możesz mi wierzyć, lub nie – nie został przez nikogo „zlecony”.

Impulsem do jego powstania był wątek na pewnym znanym forum poświęconym geodezji, ale o tym później.

Na wstępie garść, kluczowych dla zobaczenia „szerszego obrazu”, informacji.

Nie wiem, czy wiesz, ale firma Geotronics Dystrybucja zmieniła niedawno swoją siedzibę główną. Przenieśliśmy się z ul. Feliksa Konecznego do nowo-wyremontowanego budynku przy ul. Centralnej 36 w Krakowie.

(co bardziej spostrzegawczy mogli zauważyć, że ów adres od dawna widniał jako nasz adres rejestrowy. Sama przeprowadzka dokonała się jednak całkiem niedawno.)

W skład grupy Geotronics wchodzi kilka firm, świadczących różne usługi, m.in.:

  • Geotronics Dystrybucja, zajmująca się dystrybucją sprzętu,
  • Geotronics R&D, zajmująca się tworzeniem i wdrażaniem nowoczesnych technologii pomiarowych,
  • Profigeo.pl, zajmująca się sprzedażą akcesoriów pomiarowych dla geodezji i budownictwa,
  • VRSNet.pl, zajmująca się dystrybucją korekt GNSS pochodzących z własnej sieci stacji referencyjnych

Każda z w.w. firm zatrudnia własnych pracowników. W każdej jest ktoś, kto odpowiada zarówno za sukcesy, jak i porażki. Każda pracuje „na własny rachunek”.

Elementem wspólnym są ci sami właściciele, ten sam adres rejestrowy i fakt, że część z nas, pracowników, wspomaga się wzajemnie, kiedy sytuacja tego wymaga.

Owa sytuacja miała miejsce niedawno. Nie ma co ukrywać, nie należała ona do najprzyjemniejszych…

Zanim doszło do tragedii…

W czwartek, 6 czerwca, Dyrektor IT firmy VRSNet.pl poprosił mnie na wewnątrz-firmowym komunikatorze o przysługę:

zaczelo-sie-niewinnie
zaczęło się niewinnie…

Owa zmiana centrum dystrybucji poprawek wynikała z faktu przeniesienia siedziby firmy, o której wspomniałem na początku. Serwery systemu VRSNet znajdowały się do tej pory w Kołobrzegu. W nowej siedzibie uruchomione zostały nowe serwery, dzięki którym system ma być bardziej niezawodny.

Co ważne – stare serwery, według planu, miały działać jeszcze przez jakiś okres. Tak, żeby dać klientom czas na dokonanie stosownych zmian w ustawieniach swoich odbiorników. Tak, żeby do każdego dotrzeć ze stosowną informacją. Tak, żeby nikt nie był zaskoczony, gdy pewnego dnia wyjedzie w teren, a jego odbiornik nie będzie chciał mierzyć…

Zależy mi, aby do połowy lipca się wszyscy przełączyli na nowy adres IP.

Do połowy lipca, a zatem ponad miesiąc po planowanym komunikacie. Mamy czas, pomyślałem i zapisałem sobie prośbę kolegi na liście rzeczy do zrobienia…

I wtedy przyszła katastrofa…

Wtorek, 11 czerwca, godzina 7:55. Na wspomnianym wcześniej komunikatorze, w kanale poświęconym usłudze VRSNet, pojawia się taka oto dyskusja:

„Już się boję”

Co się właściwie stało?

Jak się później dowiedziałem, uszkodzeniu uległy dwa kluczowe urządzenia sieciowe. Oba były zdublowane, jednak po niespodziewanym zaniku zasilania ( „(…) korki wybiło”) żadne z nich nie uruchomiło się poprawnie ( „(…) ale nie chce wstać”).

W międzyczasie telefony się urywały, co nikogo nie może dziwić. Ludzie pojechali w teren, chcąc wykonywać swoją pracę, a system nie działał…

W „ferworze walki” zabrakło stosownej informacji o awarii, co słusznie zauważył kolega z misiem (taki z niego śmieszek 😉 ) w awatarze.

Z tej beznadziejnej sytuacji były dwa możliwe wyjścia:

  1. Jechać do Kołobrzegu i przywrócić konfigurację tych urządzeń, co skutkowałoby całodzienną przerwą w działaniu systemu ze względu na czas dojazdu,
  2. Zasugerowanie użytkownikom zmiany adresu IP, czyli przekierowanie wszystkich do nowego centrum dystrybucji poprawek

Po niespełna godzinie prób przywrócenia systemu do działania, zdecydowano się na wyjście nr 2.

Coś, na co pierwotnie przewidziany był ponad miesiąc czasu, musiało się odbyć natychmiast…

Telefony nie przestawały dzwonić, sytuacja była mocno napięta.

telefony, telefony…

W międzyczasie na stronie pojawił się krótki komunikat o konieczności zmiany adresu IP. Zabrakło wyjaśnienia, skąd taka konieczność się wzięła, co – jak się okazało – było dużym błędem…


Tego samego dnia, wieczorem, na wspomnianym we wstępie forum pojawił się pewien wątek.

Przeczytałem w nim między innymi:

Poczytajcie stronę VRSNET zmienili główne IP i nawet nie dali o tym informacji w postaci meilowej nic. Robisz sobie ustalenie masz ludzi a tu zonk… Kto tam pracuje ? Co za super extra profesjonalizm

Informacja o nowym IP jest z dzisiaj. Nawkur*** się co nie miara usiłując zrobić pomiar a cały czas du*a. Przeglądałem wszystkie możliwości w kontrolerze i dalej du*a. Dopiero na stronie VRS-NET dowiaduję się że zmieniono IP na 178.73.5.200. Czyż by nie było przyzwoitym wysłanie Maila lub SMS-a o tym fakcie użytkownikom ? Ale mieli to w du**ku i tym mi bardzo podpadli.

Dokładnie tak jak Kolega (…) pisze też miałem ustalenie ludzie czekaja i pytają …. i co będzie co z tego… Nożesz żeby meilem nie poinformować że zmienia się ip to już trzeba być ćwokiem mającym nalane na użytkowników, tak ja to odebrałem. Podejście po prostu „protestjonalne”. Sam jestem ciekaw kto osobiście to nadzoruje. Jutro zadzwonię i zapytam. Nie dość że dziadostwa wkur*** to jeszcze ktoś komu płacę ma to w d… by poinformować. Ilu ludzi ten fakt poirytował, tego nie wiem, ale na pewno nie mnie jednego.…

I wiesz co, drogi czytelniku? Ja autorów tych komentarzy doskonale rozumiem. Z ich punktu widzenia – posiadając te informacje, które posiadali – mogło to dokładnie tak wyglądać. Bardzo źle wyglądać.

Przypomniałem sobie wtedy coś, co feralnego 11 czerwca napisał pod koniec dnia ten, „kto to osobiście nadzoruje”:

… i poczułem moralny obowiązek do pokazania szerszego obrazu zaistniałej sytuacji.

Nie ze względu na interes firmy VRSNet, której wizerunek najpewniej znacząco ucierpi po takiej wpadce. Możesz mi wierzyć, lub nie, ale nie mam w tym żadnego interesu, bo nie partycypuję w jej sukcesach i nie jestem rozliczany z porażek.

Nie uważam także, że z problemem poradzono sobie perfekcyjnie. Zdecydowanie zabrakło właściwej komunikacji. Nie chcę nikogo usprawiedliwiać.

Zrobiło mi się zwyczajnie żal cytowanego wyżej kolegi, który wie, że popełnił kilka błędów (kto ich nie popełnia?), ale wie też, że „to nie tak, jak myślisz…“, ale sam tego nie powie, bo kto mu uwierzy?


Nie osądzaj zbyt szybko… 😉