Jest taki film ze Stanisławem Tymem w roli głównej. Nazywa się „Miś”. Wierzę, że starszemu pokoleniu przedstawiać go nie trzeba. Młodszemu polecam nadrobić zaległości i uwierzyć, że jest to produkcja będąca doskonałą obserwacją czasów przeszłych. W filmie tym jest pewna piękna scena, w której para przychodzi do kawiarni, a tam okazuje się, że istnieje coś takiego, jak „Zestaw obowiązkowy”. Dla niewtajemniczonych:
Scena ta przypomina mi sytuację polskiej geodezji. Firma geodezyjna to firma usługowa, wykonująca określone produkty na zlecenie zamawiającego. Niby oczywiste. Można by powiedzieć, że podobnie jak fryzjer, geodeta również wykonuje usługę. Tam produktem jest nowa fryzura. Tu może być to np. mapa do celów projektowych. Tyle, że na tym podobieństwa się kończą. Poza tym, że usługa fryzjerska trwa znacznie krócej (niekoniecznie ze względu na czas oczekiwania w ośrodku), to przede wszystkim nikt nie narzuca nam jakie typy fryzur są akceptowalne w ramach obowiązujących przepisów.
„Nietrafne porównanie”, pomyślicie. Może i tak. Pokuszę się zatem o kolejne. Rynek mieszkań, czy jak kto woli branża deweloperska. Czyli firmy, które budują i sprzedają mieszkania. W ramach obowiązujących przepisów, jedynym ważnym dokumentem potwierdzającym to, co kupujemy, jest projekt. Nie oszukujmy się – najczęściej kupujemy projekt, a nie gotowe mieszkanie. Jeżeli deweloper chciałby nam sprzedać mieszkanie, posługując się do wizualizacji przyszłego „produktu” materiałami mającymi wartość prawną – trudno byłoby osiągnąć sukces.
Dlatego zamiast pokazywać nam rzuty mieszkań, tworzy piękne wizualizacje. Na stronach internetowych można wybrać budynek, piętro, mieszkanie. Można zaglądnąć do środka i zobaczyć kilka z proponowanych wariantów rozłożenia pomieszczeń. Można zobaczyć gdzie ktoś zaplanował postawienie telewizora, a gdzie łazienkę. Pojawiają się nawet piękne kwiatki w doniczkach i zasłonki w oknach. Po co? Wszak nie ma to żadnej wartości urzędowej..
Idźmy dalej – branża projektowa. Aby zawęzić dość szeroki krąg – skupmy się na architektach, projektujących większe i mniejsze budynki. Myślę, że geodecie nie trzeba tłumaczyć jaka jest ścieżka prawna w przypadku, gdy klient decyduje się na zamówienie projektu. Dla tych, co nie wiedzą – podstawą uzyskania pozwolenia na budowę jest projekt stworzony na dobrze znanej nam mapie do celów projektowych. Tyle, że to ścieżka oficjalna. Bo osobiście nie znam żadnego architekta (a kilku znam), który byłby w stanie sprzedać swojemu klientowi rysunek techniczny. Wizualizacja w programach typu Trimble SketchUp to standard. Coraz częściej pojawiają się modele w skali, do wytworzenia których używa się drukarek 3D. Wszystko po to, by klient mógł sobie wyobrazić jak to będzie wyglądało. Postawienie kilku kresek na czymś tak nieczytelnym dla przeciętnego Kowalskiego, jak mapa do celów projektowych, spowodowałoby, że klient nie byłby w stanie podjąć decyzji.
Dwa powyższe przykłady, z branż nam dobrze znanych, są namacalnym dowodem na to, że przepisy to jedno, a życie to drugie. Przepisy nie są w stanie zablokować postępu. Póki co, na szczęście, nie jesteśmy Chinami. Klienci oczekują coraz bogatszych opracowań wizualnych. Jesteśmy wzrokowcami. Jeżeli nie wszyscy, to zdecydowana większość. Dlatego uwielbiamy wszelkiego rodzaju wirtualizacje. Dlatego lubimy grać w gry, gdzie możemy wcielić się w postać wymarzonego bohatera. Dlatego rynek okularów VR rośnie w tak ogromnym tempie. Dzięki obecnej technologii możemy na żywo przeżywać to, co udostępnia nasz znajomy, nawet na drugim końcu świata. Nieprzypadkowo mówi się, że obraz to więcej niż tysiąc słów.
Wróćmy na chwilę do geodezji. Oczywistym jest, że nikt nie przybije nam czerwonej pieczątki na opracowaniach z nalotu dronem. Nikt nie przybije nam czerwonej pieczątki na pięknym modelu 3D, będącym wynikiem skanowania laserowego czy fotogrametrii naziemnej. Nikt nie przybije nam czerwonej pieczątki na metrycznej panoramie, która wirtualnie przenosi naszego klienta w miejsce, gdzie wykonywaliśmy pomiary. I często dopiero wtedy klient zaczyna rozumieć ile informacji dotychczas go omijało.
Gdyby inne zawody były tak ograniczone przepisami jak geodeci, to wspomniany wcześniej fryzjer mógłby wykonywać tylko określone, uregulowane prawnie typy fryzur. Piekarz mógłby wypiekać tylko określone pieczywo. Innymi słowy – brak szans na wyróżnienie produktowe. Wyróżnienie, czyli wzrost konkurencyjności, będącej podstawą każdego wolnego rynku. Celowo pominę kwestię czasu wykonania usługi, który w wielu zawodach może być wyróżnikiem. W geodezji natomiast jest po raz kolejny inaczej.
Z niekrytą radością obserwuję, jak z miesiąca na miesiąc przybywa osób, które zrozumiały, że nie ma na co czekać. Nie starają się nawet walczyć z tym niewątpliwie dziwnym systemem ograniczeń prawnych. Wiedzą, że nie wyróżnią się terminem realizacji. Nie wyróżnią się też oficjalnym produktem.
Jak mawiał Steve Jobs „Innowacja odróżnia liderów od naśladowców”. Takich liderów zaczyna na polskim rynku przybywać. Nie trudno wymienić przykłady firm, które zrozumiały, że „Wielokrotnie ludzie sami nie wiedzą czego chcą, dopóki się im tego nie pokaże.”. To podstawa innowacji.
Nie dawniej jak 10-15 lat temu szczytem marzeń był telefon, którym można było wykonać połączenie ze zdalnej lokalizacji. Dzisiaj telefon pozwala wysyłać maile, robić zdjęcia, odtwarzać muzykę, a w wolnej chwili obejrzeć ulubiony serial.
Wolnego rynku nie da się uregulować przepisami. Wolny rynek to klienci, którzy generują popyt. Podstawą funkcjonowania większości firm jest zaspokajanie potrzeb konsumentów. Popyt wynika z pokazania klientom produktu, jaki mogą dostać. Stąd biorą się zyski, które pozwalają na inwestycje oraz wzrost.
Trimble już dawno, jako pierwszy na rynku, zmienił nazwę działu „Geodezja” na „Geoprzestrzeń”. Na pewno nie dlatego, że chce zapomnieć o typowej geodezji. Ale bez wątpienia dlatego, że geodezja, podobnie jak inne branże, zmienia się. Dostosowuje się do wymagań klienta. Odpowiada na popyt. Tyle, że u nas w trochę wolniejszym tempie. Co po części wynika z „Zestawu obowiązkowego”…
—
Tomasz Zieliński, Geotronics Dystrybucja